Z Przygód krasnala Hałabały
JAK SIE KRASNALEK Z BORSUKIEM NA SPACER WYBIERALI
Przyszedł raz krasnoludek do borsuka i puka:
Chodź ze mną, borsuczku, na spacer. Akurat jest południe, słońce świeci cudnie. Poszlibyśmy nad potok jarzębinę zobaczyć, bo ma podobno nowe, czerwone korale. Chodź, borsuczku.
– Jeszcze czego – mruczy borsuk. – Kto by tam chciał w biały dzień na spacery chodzić? Dopiero z polowania wróciłem o świcie, muszę się wyspać należycie. Norę sobie wyczyściłem, wysprzątałem szczerze i leżę.
-Ano to siedź jak borsuk w norze- mówi krasnal
– Jak nie, to nie. – I poszedł sam na spacer.
A borsuk wysiedział się w norze, wyleżał, wyspał i kiedy ciemna nocka zajrzała do nory, poczuł się dopiero do spaceru skory.
Puka więc w drzewo do wiewiórczej dziupli do krasnoludka i prosi:
-Chodź na spacer, malutki, gwiazdy już mrugają nocka ciemna tuła się po lesie. Chodź.
-Jeszcze czego mruczy krasnal zaspany. – Kto by tam w ciemną noc po lesie się włóczył! W dzień spacerowałem, jarzębinę oglądałem, wrzosy wąchałem i brzozowe liście .Teraz spać mam ochotę.
Ano, jak nie, to nie – rozgniewał się borsuk. I poszedł w głąb lasu za nocką ciemną.
Bo to zależy od upodobania: kto dzień, a kto nockę wybiera do spania.
JAK SIĘ KRASNAL Z JEŻAMI W CENZUROWANE BAWIŁ
Oj, niesie się, niesie zapach jesieni po lesie! Pachną jesienne liście jak
najpiękniejsze perfumy, a las w wiatrów poświście stoi pełen zadumy. Pachną mchy rude i zżółkła brzezina, a wicher wśród nagich gałęzi o zimie bliskiej przypomina.
Przysiadł wiatr na wielkiej sośnie dziuplastej i dmucha w dziuplę po wiewiórce, co w niej krasnal Hałabała mieszka. Aż wywiał wiatr krasnala z dziupli. Wyskoczył Hałabala na leśne podwóreczko czerwoną przyodziany czapeczką. Fiknął parę koziołków, przeskoczył dwa pieńki i dobrą myśl znalazłszy, wola krasnal maleńki:
– Ej, mam chęć w dzisiejszy ranek zabawić się w cenzurowane! A najlepiej z jeżątkami zabawa mi się uda.
I to mówiąc, hyc, kic po ziemi leśnej grudach prosto do norki bieży, co ma za lokatorów jeży.
Pani jeżowa, jak to w jesiennej porze, zatykała liśćmi wszystkie szpary w norze, a widząc, że idzie Hałabala, pod wąsem się roześmiała. A krasnal jednym tchem powiada:
– Czy pani zdrowa, pani jeżowa, a gromadka jeżątek jakże się chowa, co słychać u was w norze i czy pani w dobrym humorze, bo mam chęć w dzisiejszy ranek zabawić się w cenzurowane.
-Dobrze, krasnalu – mówi jeżowa – gromadka dzieci zaraz przybiegnie, to się zabawimy. Liście tylko na grzbiecie spod dębu przyniosą, bo musimy z nich zrobić posłanie na zimowe spanie.
Przyczłapały się jeżątka z liśćmi i zaraz się zaczęła zabawa.
Hałabała zrobił tron kolkowy dla pani jeżowej. Pani jeżowa usiadła na nim, jak królowa, a krasnal plotki zaczął zbierać od jeżątek, tak jak tego wymagał zabawy początek.
Pierwsze jeżątko szepnęło: – Powiedz mamie, że ma kołnierz kolczasty. Drugie jeżątko szepnęło: Powiedz mamie, że ma ryjek spiczasty.
Trzecie jeżątko szepnęło: Powiedz, że przez całą jesień liście do nory niesie. Czwarte jeżątko szepnęło: Powiedz, że z odwagi słynie, bo sprosta nawet żmii gadzinie.
A piąte jeżątko: Powiedz, że jak przychodzi lis duży, to mamà tchórzy.
A szóste mruczy: Powiedz, że jej przysmaczki to ślimaczki.
A siódme jeżątko: Powiedz, że jak zima ze śniegiem przychodzi, to jej się spać w norce godzi.
Zapamiętał sobie krasnal wszystkie plotki i stanąwszy w ukłonie przy kolkowym tronie, powiada:
-Królowo jeżowo, byłem na siedmiu balach. Na jednym powiedzieli mi, że masz kołnierz kolczasty. Na drugim powiedzieli mi, że masz ryjek spiczasty. Na trzecim powiedzieli mi, że przez całą jesień liście do nory niesiesz. Na czwartym powiedzieli mi, że z odwagi słyniesz, bo sprostasz nawet żmii gadzinie. Na piątym balu powiedzieli mi, że jak przychodzi lis duży, to królowa jeżowa tchórzy. Na szóstym balu powiedzieli mi, że twoje przysmaczki to tłuste ślimaczki. A na siódmym balu powiedzieli mi, że jak zima ze śniegiem przychodzi, to ci się spać w norce godzi. A teraz niech powie jaśnie królowa, której plotki wybiera słowa.
-Oj, te siódme wybieram mówi jeżowa. „Jak zima ze śniegiem przychodzi, to mi się spać w norce godzi”. Oj, prawda, prawda.
I to mówiąc, jeżowa z tronu kolkowego -hyc! A jeżątka za nią do norki spać. I za chwilę rodzina cała zadrzemała.
„To dopiero myśli Hałabała. – Baw się tu z jeżami w cenzurowane!”
I poszedł sobie krasnal przez mchy wyrudziałe do swojej dziuplastej sosny. Stał sobie przez dłuższą chwilę wśród gałązkowych cieni, zadumany o tej odchodzącej, pachnącej jesieni.
A tymczasem zbliżała się już do leśnego brzegu zima, królewna w szacie błyszczącej ze śniegu.
„O gościach, co nie przyszli na ucztę”.
Był sobie jeden krasnal, nazywał się Hałabała. Mieszkał w lesie, krzywda mu się nie działa.
Nosił kasztankową czapeczkę i zimą, gdy mróz był na świecie – futereczko krecie. Był wesoły, czupryniasty, malutki i mieszkał w dziupli po wiewiórce, jak to krasnoludki. Miał tam nawet swoje gospodarstwo, mchową pościel, mebelki wystrugane z kory i w woreczku na komineczku orzechów miał mieszek dośc spory. Miał i miotełkę z gęsich piórek, co stała w kątku i pilnowała porządku.
Taki był Hałabała.
Pewnego razu, kiedy zobaczył, że mchy rudzieją i borówki w sierpniowym słońcu czerwienieją, pobiegł do wilgi złocistej, pobiegł do jaskółki, pobiegł do słowika śpiewaka, pobiegł do kukułki i powiada:
– Nie odmówcie mi tej radości, przyjdźcie do mnie za trzy dni w gości. Upiekę wam placek z borówkami, będzie uczta nad ucztami. Bedziemy kukać, fiukać na cały las, miło nam zejdzie czas.
– Dobrze – powiada wilga złocista i jaskółka, i słowik śpiewak, i kukułka – ale o której godzinie mamy przyjść?
– Przyjdźcie w południe, kiedy słońce siedzi na czubku sosny. Zresztą gwizdnę na was siedem razy.
– Dobrze, tak będzie najlepiej. Gwizdnij, to przylecimy – obiecały ptaki.
I krasnal zadowolony poszedł do domu. Zabrał się zaraz do roboty. Wielkie miał kłopoty. Borówek musiał nazbierać, miodu od pszczółek musiał wyprosić, ogień na komineczku musiał rozpalić i wreszcie, jak się tak przez trzy dni starał, upiekł placek z borówkami. Choć go trochę przyswędził i przydymił, ale był placek niezgorszy i mocny borówczany zapach roztaczał dookoła.
Wtedy krasnal Hałabała ukroił cztery równe porcje, wyskoczył na swoje podwórko i gwizdnął siedem razy, i patrzy, czy po powietrznym moście nie lecą goście.
Stoi, czeka, czeka, a tu nie ma nikogo – ani wilgi złocistej, ani kukułki, ani słowika śpiewaka, ani jaskółki.
Cóż to się stało?
„Może nie słyszą?” – myśli Hałabała i gwizdnął jeszcze siedem razy po siedem, co wypadło razem czterdzieści dziewięć gwizdnięć. A tu nikogo nie ma.
Ogląda się Hałabała z gniewem, aż tu stoi ktoś pod drzewem. Peleryna na nim ruda, liściasta i czapa takaż.
– Kto jesteś? – pyta Hałabała, a tamten powiada:
– Jestem jesień, przyszłam powiedzieć, że twoi goście nie przyjdą, żebyś na nich nie czekał.
– A to dlaczego? – pyta Hałabała.
– A bo ja ich wypędziłam z gaju za morze.
– Toś ty taka! – huknął Hałabała.
– A tak, mój zwyczaj taki, że wypędzam ptaki, chodzę po kraju, wypędzam je z gaju. Za morze.
– A więc na nic moje kłopoty, na nic moje borówek zbieranie, na nic moje pitraszenie, na nic szykowanie. I jeszcze powiedziałby ktoś – gości proś! Jak nie, to zjem sam cały placek! – krzyknął zmartwiony Hałabała i poszedł do mieszkania.
Tam, jak się zabrał, jak się zawinął, zjadł po kolei wszystkie cztery porcje, co do okruszyny, a coraz to mruczał:
– Jakem Hałabała, krzywda mi się stała, jakem Hałabała krzywda mi się… – i nie dokończył krasnal, bo już go zmorzył sen.
A goście byli już hen, hen. Lecieli przez podniebne szlaki, jak to ptaki. I wilga złocista, i jaskółka, i słowik śpiewak, i kukułka. Lecieli do gorącego kraju, gdzie zimny wiatr nie wieje, gdzie jest piękna wiosna, gdzie się słońce śmieje.
Lecieli do gorącego kraju w przestwór daleki, gdzie w poświacie słonecznej szmaragdowe błyszczą rzeki i gdzie kwitną piękne kwiaty i latają piękniejsze jeszcze od kwiatów kolorowe, tęczowe motyle.
A Hałabała spał tymczasem w wiewiórczej dziupli, a jesień, jak to o niej wie się, chodziła od drzewa do drzewa i strącała liście.